whygoback

Machu Picchu (nie)odkrywczo

Dodaj komentarz

Bałam się, że się rozczaruję. Że po tysiącach zdjęć i tych wszystkich znanych na pamięć kadrach niczym nie zaskoczy. I że wystawienie się na żer setkom krwiożerczych mini komarów okaże się zbyt wielki poświęceniem 🙂

Z wielką przyjemnością mogę jednak powiedzieć, że było warto a widok wyłaniających się z porannej mgły tajemniczych budowli robi niesamowite wrażenie. Czapki z głów dla budowniczych Machu Picchu i ich podejrzanie równych inkaskich murów.

Nie będę się rozpisywać o tajemnicach dziejów, łączności z historią i magicznej aurze tego miejsca. Zwyczajnie brakuje słów, a poza tym, każdy ma zapewne jakieś wyobrażenie lub własne refleksje związane z tym miejscem i niech je sobie należycie pielęgnuje. Zdjęcia będą próbowały oddać nasz zachwyt.

To, co natomiast możemy zrobić, to opisać najświeższy update z alternatywnego sposobu dotarcia do jednego z najsłynniejszych miejsc na świecie, który już wcale alternatywny nie jest. Co więcej, turystyczny sposób pokonania tej backpackerskiej trasy jest nawet trochę tańszy niż – jak wielu zapewne pomyśli – sposób w 100% lokalny.

Dojechać do Machu Picchu można pociągiem do Aguas Calientes prosto z Cuzco, co jest opcją najdroższą. Aktualna cena, w jedną stronę to $70. Można część trasy przejechać lokalnym autobusem i do pociągu wsiąść dopiero w Ollantaytambo, skąd dojazd kosztuje już „tylko” $56. Kilka lat temu na blogach i forach podróżniczych zaczęły pojawiać się wskazówki, jak taniej dostać się do Aguas Calientes – bez rozliczania się w amerykańskiej walucie.

Ta alternatywna trasa składa się z 3 do 4 odcinków:

  1. Najpierw kilkugodzinna trasa przez góry minibusem do Quillabamby, należy wysiąść w Santa Maria. Szacowany koszt przejazdu to 30-35 soli
  2. Potem collectivo do Santa Teresy. Ok. 10 soli
  3. Collectivo do Hydroelektrowni. Ok. 5 soli
  4. Dwugodzinny spacer wzdłuż torów do Aguas Calientes. Za free 🙂

Ceny konsultowaliśmy z właścicielem naszego hostelu, który tym tajemnym sposobem wysłał już – jak sam mówił – setki osób przed nami. Wszystko się zgadzało, dziadek miał dobre chęci, ale nie miał najświeższych informacji. Szacowany koszt przejazdu indywidualnego, który poznaliśmy dopiero wieczorem,  miał się wahać między 45-50 soli w jedną stronę. Cały dzień mijaliśmy się z naszym gospodarzem i autorytarnie uznaliśmy, że oferowane przez agencje turystyczne koszty transportu bezpośredniego z Cuzco do Hydroelektrowni i z powrotem (między 80 a 100 soli, w zależności od agencji) na pewno są zawyżone. Ostatecznie okazało się, że cena proponowana przez agencje nie dość że może być od 10 do 20 soli niższa, to jeszcze zazwyczaj zapewnia spokojnego kierowcę, ale o tym jest kilka słów później.

20 złotych to oczywiście nie koniec świata, liczy się przecież przygoda i lokalny koloryt, ale do końca życie będziemy pamiętać prawie 2-godzinne nawoływania naganiaczki i rozpaczliwe próby wzięcia pasażerów siłą do busika, który odjechać ma pełny i już. Kilku zdołało uciec i cała zabawa zaczynała się od nowa. W różnych miejscach czekaliśmy na transport i sama zasada nie jest nam przecież obca, ale w pewnym momencie już sami traciliśmy wiarę, że ten busik się kiedyś zapełni. Nie mogliśmy sobie pozwolić na stratę dnia, bo bilety kupiliśmy jeszcze w Polsce, na określony dzień. Jest to jedyny sposób, żeby nie przegapić rozchodzących się na pniu wejściówek również na Wayna Picchu. Busik stoi pełny w połowie, nie ma co iść do innego, bo obowiązuje reżim odjazdowy i busy odjeżdżają po kolei. A innych turystów, których też miało być na pęczki – brak. Jasno dawało to zrozumienia, że wszyscy wybrali opcję turystyczną. Albo nie byli spragnieni lokalnych doznań, albo wcześniej skompletowali wszystkie dane.

Na szczęście bus się w końcu zapełnił. Może dlatego, że wszyscy pasażerowie pomagali łapać kolejnych klientów i udało się złowić ostatnie dwie brakujące sztuki na dostawki. Zamiast o 6. odjechaliśmy przed 8. (agencje odjeżdżają o 7.), ale kierowca tak pędził, że w Santa Maria byliśmy w zasadzie o tej godzinie, o której planowaliśmy. Sama droga przez przełęcz Abra Malaga na wysokości 4230 m.n.p.m. to odrębna historia… W skrócie możemy tylko powiedzieć, że zapach palonej gumy i chłodzenie opon w strumyku przepływającym przez drogę na długo pozostanie nam w pamięci. Chyba nawet w Nepalu na trasie z  Melamchigyang  nie byliśmy tacy spięci.

W Santa Maria od razu złapał nas przedsiębiorczy kierowca collectivo, który za 15 soli zaproponował przejazd prosto do Hydroelektrowni. Nie musieliśmy się więc przesiadać w Santa Teresa.

Spacer wzdłuż torów przez tropikalny las z Hydrolektrowni do Aguas Calelientes to  już przyjemność sama w sobie. Pod warunkiem, że się człowiek dobrze wypsika deetem albo innym cudem, wedle uznania. Nas 1-2 minuty zwłoki kosztowały ugryzieniami, który zawieźliśmy jeszcze do Boliwii.

W drodze powrotnej spod Hydroelektrowni złapaliśmy już bezpośredniego busa do Cuzco. Kosztował nas 50 soli. Teoretycznie, można się było targować jeszcze o 5-10 soli, ale, że dzień był długi (zwiedzanie Machu zaczęliśmy o 5. rano. Jeśli znowu się chce uniknąć opłaty w dolcach, a konkretnie $19 – bo tyle kosztuje wjazd z Aguas Calientes pod bramę Miasta) a po popołudniowej ulewie w butach chlupotała woda, jak najszybciej chcieliśmy już wrócić do Cuzco i nie ryzykować utknięcia w Santa Maria.

Wniosek z trasy Cuzco – Machu – Cuzco był w sumie dla nas bardzo odkrywczy: nie trzeba zawsze domyślnie skreślać opcję nastawioną na turystów. Po raz pierwszy w naszych doświadczeniach turystyczny hurt okazał się tańszy niż detal 🙂

Dodaj komentarz