whygoback

72 godziny

2 Komentarze

Czego można się dowiedzieć przez 72 godziny w obcym mieście? Okazuje się, że bardzo wielu rzeczy! W czwartek wieczorem nie wiedzieliśmy jeszcze, co to haggis, nie znaliśmy smaku szkockiego ale ani historii wiernego psa Bobby’ego, terriera, który przez 14 lat po śmierci swego pana warował przy jego grobie. Nie wiedzieliśmy, że będziemy spacerować u podnóża wulkanu, ani że J.K. Rowling zaczerpnęła inspiracji dla imion swych bohaterów na kilkusetletnim cmentarzu Greyfriars, tuż obok słynnej kawiarni The Elephant House, gdzie narodził się Harry Potter, o czym zresztą szumnie przypomina napis przy wejściu.  Natomiast w niedzielę po południu, choć ubożsi o ładnych kilka funtów, wzbogaceni byliśmy już o tę cenną wiedzę. Naszym zdaniem, transakcja całkiem owocna! 🙂

Edynburg ma klimat. Trzeba to miastu oddać. Piękne stare kamienice i kręte uliczki, zamek górujący nad miastem i okoliczne zielone wzgórza, z których można podziwiać panoramę miasta składają się na bardzo atrakcyjny obrazek.  Wąskie i tajemnicze zaułki, pasaże, ukryte schody i uliczki pozwalają wyobraźni na snucie wizji o Sherlocku Holmesie wędrującym w poszukiwaniu rozwiązań dla nierozwiązywalnych zagadek lub lordzie Voldemorcie skrywającym się w zmroku XVIII-wiecznych cmentarzy.

Pierwsze wrażenie spotęgowane było jeszcze przez fakt, że przyjechaliśmy do Edynburga po północy w Halloween. Na ulicach biegali, zataczali się, snuli się (niepotrzebne skreślić)  pijani spadkobiercy celtyckich tradycji. Zamówienie jedzenia pośród rozwrzeszczanych smerfetek i spidermanów, względnie roznegliżowanych ofiar wampirów – bezcenne. Byliśmy tak oszołomieni, że tego wieczora zapomnieliśmy wyjąć aparaty. Piątek przywitał nas już znacznie mniej mroczną aurą i w pełnym słońcu i dzikim wietrze zwiedzaliśmy miasto: zamek królewski, the Scott Monument i Princess Street Gardens, Calton Hill i Arthur’s Seat, by po całodziennej wędrówce rozpocząć degustację szkockich ale. Narodowa potrawa Szkotów – nadziewane żołądki baranie serwowane z rozmemłanymi ziemniakami i rzepą nie wzbudziły naszego entuzjazmu i pozostaliśmy przy uzurpatorskim angielskim fish and chips.

Edinburgh Castle

Ramsey Gardens

Princess Street

Walter Scott Monument

Holyrood Park

Holyrood Park

Holyrood Park

The Elephant House

Greyfriars

Grassmarket

Grassmarket

Grassmarket

The Meadows

Edinburg Castle

Edinburg Castle

Cowgate

W sobotę postanowiliśmy opuścić na chwilę miasto i pojechaliśmy do North Berwick zwiedzać XIV-wieczny zamek. Skusiło nas położenie zamku, a jakże na klifach pośród sielskich, wiejskich krajobrazów. Do zamku zdecydowaliśmy się iść od stacji już na piechotę. Z plaży ni z tego ni z owego trafiliśmy na pole golfowe ciągnące się wzdłuż skalistego wybrzeża. Zgodnie z ostrzeżeniami umieszczonymi przy wejściu, meandrując na własną odpowiedzialność pośród tras lotu piłek golfowych, dotarliśmy do zamku. Ten prezentował się dostojnie, jakby nic nie robił sobie z faktu, że niewiele już z niego zostało, a burzony, palony i odbudowywany, za każdym razem w nieco innej formie, co najmniej kilkanaście. Wartością dodaną wycieczki było sprawdzenie jak szybko można przemoknąć do majtek stojąc w polu i czekając na autobus, który zabierze cię do miasteczka i jak szybko zacznie wysychać wokół Ciebie bajoro, które rozlało się wokół ciebie na siedzeniu w pociągu. Żeby nie było: na szkocką pogodę byliśmy teoretycznie przygotowani, ale okazało się, że kurtki nieprzemakalne jednak przemakają.  Po wysuszeniu ciuchów w hostelu udaliśmy się na eksplorację okolic cmentarza Greyfriars oraz poznaliśmy historię Bobby’ego. Nie udało się znaleźć grobowca Voldemorta (tak się mści brak przygotowania przed wyjazdem!), ale na prof. McGonagall już trafiliśmy.

Tentallon Castle

Tentallon Castle

W niedzielę nad Edynburgiem rozeszły się chmury i mogliśmy podziwiać starodawną, kamienną architekturę w pełnym słońcu. Wcześnie wymeldowaliśmy się z hostelu, żeby powłóczyć się po mieście. Uwielbiam miasta o poranku. Jeszcze bez tłumów, grajków, ulicznych artystów, straganów, samochodów i rzeszy turystów. Tylko miasto i ty. Spokojne, lekko zaspane, ale prawdziwe i autentyczne.

Nie byłby klasycznego city break bez wizyty w muzeum. Zaintrygowała mnie wystawa o Marii, słynnej rudowłosej królowej Szkotów, ale z racji, że była to jedyna płatna wystawa w bezpłatnym muzeum, zrobiliśmy bojkot (Leszek wyjątkowo dobrze to przyjął 😉 i uzupełnialiśmy braki w edukacji w fantastycznej wystawie poświęconej zwierzętom, kosmosowi i historii wynalazków wszelakich.

People's Story Museum

Wha's Like Us ?

BrewDog

2 thoughts on “72 godziny

  1. Trochę śladami historii, trochę śladami literatury. Całkiem ciekawie!

Dodaj odpowiedź do balkanyrudej Anuluj pisanie odpowiedzi